przeszła, jak tym ptakom w klatce... śpiewałam z tęsknotą do nieba i miłości, których w klatce mojéj nie było... postarzałam... życie przebyłam sama jedna... wiecznie zależna... nikt mię nigdy nie kochał. — Umilkła i blade usta jéj drżały, szepcąc coś, modlitwę, czy skargę jakąś.
Żal mię zdjął wielki; objęłam ją ramionami i, przyciskając się do jéj piersi, zawołałam:
— Babciu droga! ja cię kocham!
Drżącemi dłońmi objęła moję głowę.
— Dobre jesteś dziecię! — wyrzekła. — Ty i matka twoja nie podobne jesteście do tych istot, co pochlebiają bogactwu przez nadzieję otrzymania go w spadku...
Urwała, jakby lękając się więcéj powiedziéć, i patrząc mi w oczy, spytała nagle:
— Jak ci się podoba pan Agenor?
Czułam dla niéj ufność i przywiązanie, odpowiedziałam więc bez namysłu:
— Bardzo, moja babciu!
Skinęła głową parę razy, ale nie zrozumiałam dobrze, co ten gest znaczył: smutek, namysł, czy powątpiewanie?
— Ostrożnie, dziecko moje, ostrożnie! — wyrzekła zwolna, a gdy patrzyłam na nią zdziwiona, mówiła daléj:
— Jak ja niegdyś, tak ty teraz, nie masz prawa rozejrzéć się po szerokim świecie; musisz przyjmować
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.