Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

zepsute serce ukrywać się pod tak piękną, świetną powłoką? Nie! Stwórca nie zadaje kłamu sobie samemu. To, co utworzył piękném, co oblał światłością, płynącą wprost od oblicza Jego, musi być piękném aż do dna. Mogąż piękne, ognia i rozumu pełne, oczy człowieka, kłamać, gdy obiecują miłość wielką i tryskającym z nich płomieniem mówią o uwielbieniu, pierś zapełniającém? Możeż szlachetność kształtów kryć nikczemność ducha? Głos, przypominający wiosnę i wszystkie jéj rozkosze, być echem zwodniczém, wychodzącém z piersi, w któréj rozsiadła się martwa zima? Nie! to być nie mogło; babka Ludgarda źle zrozumiała świat i ludzi, albo ja źle zrozumiałam jéj słowa.
Mój Boże! mój Boże! a gdyby tak było? Gdyby istniały rzeczywiście na ziemi nikczemne istoty, zaprzedające uśmiechy, pocałunki, godność swą i uczciwość, za garść spodziewanego w przyszłości złota? Gdyby oczy, i usta, i głos pana Agenora, były kłamliwemi echami, zwodniczemi połyskami, przed któremi, trzeba ostrzegać młode, niedoświadczone, jak moje serce?
O! gdyby tak było, ten świat mojéj matki, ten świat, o którym śniłam tak uroczo... byłby... Nie dokończyłam mojéj myśli, bo posłyszałam zbliżający się do mnie chód męzki. Odjęłam ręce od oczu. Przede mną stał pan Agenor i patrzył na mnie swemi cie-