Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

Umilkłam, a pan Agenor patrzył na mnie długo, nie odpowiadając. Zdawało mi się, że usta jego zadrżały trochę, a na czoło powoli, powoli wypływać poczęła ta zmarszczka przykra, w któréj zdawało się gnieździć mnóztwo tajemnic. W końcu uśmiechnął się dziwnie, spojrzał mi prosto w oczy i wyrzekł zwolna:
— Umysł mój nie odpowié pani na pytania, które mi zadałaś. Myślałaś pani o nich tylko pięć minut, a twarz twoja zbladła; cóż będzie, jeśli nad niemi dłużéj myśléć będziesz? Radzę pani, abyś nie zastanawiała się zbyt długo nad pytaniami temi.
— Jakże można żyć — zawołałam — nie szukając odpowiedzi na pytania, jakie nam własna myśl zadaje? Wszak w odpowiedziach tych leży prawda, a któż prawdy ujrzéć nie pragnie?
— Prawda! — powtórzył pan Agenor, zamyślonym wzrokiem patrząc przed siebie — są ludzie na ziemi, którzy spędzają życie w jéj poszukiwaniu, ale ci ludzie nie do naszego świata należą. Ludzie ci siadują długiemi godzinami, z czołem podpartém dłonią i myślą, albo po całych nocach czytają książki, w których mędrcy świat wyłożyli, albo borykają się z losem przeciwnym i odnajdują prawdę w boleściach wielkich, czy tam w gonitwach za tém, co zwą ideą.. my tego wszystkiego nie czynimy...
— A cóż czynimy? — zapytałam.
— Każdy z nas — mówił daléj pan Agenor —