jażdżka konna, ruch, ożywiona rozmowa z panem Agenorem, a gdy, włożywszy amazonkę i kapelusik z piórkiem, po kilku chwilach wychodziłam na ganek, byłam już zupełnie wesoła i przywiązane do mojéj twarzy oczy pana Agenora wyraźnie mi mówiły, że śród zachwycających wzgórz, zachwycającego słońca i zachwycających jodeł, ja-to dla niego byłam najbardziéj zachwycającą.
Rozalia stała jeszcze na ganku, gdy siadałam na konia, a pan Agenor podawał mi strzemię.
Białéj kartce papieru, na któréj kreślę te wyrazy, przyznaję się pod wielkim sekretem, że z razu ogromnie lękałam się czarnéj Błyskawicy pół-tureckiéj rasy, którą przywiódł na moje usługi do Rodowa masztalerz pana Agenora. Było to zwierzę wybornie ujeżdżone i łagodne, jak dziecię, niemniéj jednak, gdy piérwszy raz posadzono mię na jéj grzbiet osiodłany, miałam takie poczucie, jakbym co chwila spadała na ziemię i zdawało mi się, że Błyskawica tuż — tuż odwróci ku mnie swoję zgrabną dumną główkę o białéj strzałce na czole, i poźre mię do połowy, lub co najmniéj odkąsi rękę. Jeśli jednak te obawy wstrząsały mną do głębi, to najmniejszy ich objaw ani razu nie wyszedł na zewnątrz. Lękać się bezmyślnego zwierzęcia wydawało mi się rzeczą upokarzającą i niego-