wspaniałą bramę wjazdową, i po chwili mała kalwakata nasza postępowała środkiem doliny, otoczonéj wzgórzami i przerzniętéj wązką rzeczką. Jechałam pomiędzy Rozalią i Franusiem, pan Agenor kłusował obok kuzynki, ale nie spuszczał prawie oka ze mnie.
Powietrze, ruch, piękność natury, ożywiona rozmowa i tajemne poczucie, że byłam punktem, na którym spoczywały z uwielbieniem dwie pary oczu obecnych tam mężczyzn, wprawiły mię w humor wesoły, nieledwie swawolny.
Zdala od babki Hortensyi i jéj bawialnéj szuflady, pozwoliłam sobie zaśmiać się głośno parę razy, wciągnęłam w rozmowę Franusia, powiedziałam, że znajduję, iż dobrze wygląda na koniu, przez co rozweseliłam go, i jechaliśmy, wesoło rozmawiając i śmiejąc się we troje.
Tak, we troje, bo Rozalia uparcie milczała. Przemówiłam do niéj parę razy, odpowiedziała monosylabami, a oczy stale miała utkwione w grzywę mego konia, kiedy niekiedy tylko podnosząc je ku obłokom z takim wyrazem, jakby czegoś szukała po niebie. Dziwne to spoglądanie jéj w niebo spostrzegałam za każdą razą, gdy znajdowała się na otwartém powietrzu. Rzecby można, że wtedy obłoki przemawiały do niéj jakimś jéj tylko zrozumiałym językiem, że gdy miała oczy spuszczone, słuchała ich, a gdy je podnosiła, pytała je o coś. Sądzę, że dla tych, którzy w owéj chwili na nas patrzyli, musiałyśmy obie
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.