Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

wcale przestraszoną, spostrzegłam więc bladość, jaka pokryła twarz Franusia w chwili mego niebezpieczeństwa, siłę i odwagę, z jaką powstrzymał rozszalały popęd konia. Gdy Błyskawica powstrzymana i uspokojona stała już na miejscu jak wryta, uderzając tylko jeszcze ziemię kopytem i parskając z lekka, spojrzałam na Rozalią i na pana Agenora. Patrzyli na siebie, a oczy ich dziwną prowadziły rozmowę. We wzroku pana Agenora był wyraźny wyrzut i gniew zaledwie tłumiony, oczy kuzynki ciskały na niego wyzywające błyskawice.
Zwróciłam konia w stronę dworu, a pewna już siebie i zupełnie spokojna, rzekłam:
— Jak widzę, kuzynko, pragnęłaś dowieść, że ręka moja nie jest tak silna, jak się komu zdawać mogło, i że, pomimo całéj odwagi, z jaką jeżdżę, mogę spaść z konia i rozbić sobie głowę o kamień przydrożny. Przebacz, że nie dostarczyłam ci przyjemności tego widoku, ale jeśli się tak stało, nie twoja to pewno w tém wina.
Gdy wymawiałam te wyrazy, czułam sama, że postać moja niezwykle wyprostowała się, a oczy, utkwione w twarz Rozalii, błyszczały obrazą i żalem. Po czém zawołałam na Błyskawicę i, zostawiając za sobą towarzystwo, pełnym galopem puściłam się ku dworowi. W piersi mojéj po raz piérwszy w życiu czułam wrzenie gniewu, połączonego z obrażoną dumą i rozżaleniem. Czego żądała ode mnie ta dziwna