Zawahał się chwilę, potém odpowiedział z ukłonem:
— Mam zamiar odwiedzić dziś jeden z domów sąsiadujących z panią Matyldą; jeśli więc otrzymam na to pozwolenie, będę ją eskortował aż do bramy jéj dworu.
Rozalia trzymała oczy utkwione w twarz jego i milczała.
— Słusznie pan uczynisz — odpowiedziała pani Rudolfowa, pokazując wszystkie zęby — my z Rózią jedziemy w towarzystwie Rudolfa, posiadamy więc w podróży męzką opiekę męża i ojca...
Słowa te, a bardziéj jeszcze sposób, jakim były wymówione, sprawił zagłębienie się fałdu na czole mojéj matki; usta jéj jednak uśmiechnęły się tylko dumnie, jakby gardziły odpowiadaniem na złośliwą uwagę.
I znowu przejeżdżaliśmy piękną a urozmaiconą okolicą; pan Agenor jechał obok portyery i rozmawiał z nami. W połowie drogi wskazał ręką na prawo i rzekł, patrząc na mnie:
— Racz pani rzucić okiem na skromne ściany mego domowstwa.
Spojrzałam w kierunku, jaki wskazywał i zobaczyłam położony w oddali, ale bardzo wyraźnie widzialny pałacyk, którego lekkie a wyniosłe ściany pięknie rysowały się na tle pogodnego nieba. Zgrabna wieżyczka strzelała po-nad szczyty drzew otaczających, a promienie słoneczne padały z góry na dach
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/238
Ta strona została uwierzytelniona.