Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.

— Posłałam ją do śpiżarni, aby wydała jutrzejszą prowizyą dla czeladzi — odpowiedziała Rozalia.
Wujenka wzruszyła ramionami, wyraźnie zmieszana i zawstydzona:
— Jest to kaprys Rózi... — wyjąkała.
— Moja matko! — ozwała się wnet Rozalia — czy doprawdy znajdujesz, że kaprys tylko każe mi przyzwyczajać Madzię do zajęć domowych i do zamiłowania w pracy? Czy doprawdy tak znajdujesz? Ja-bym sądziła, że to nie kaprys, ale doświadczenie...
Wujenka zamilkła znowu, a pan Rudolf podniósł wzrok i utkwił go w córce z wyrazem, jak mi się zdawało, wdzięczności. Rozalia widziała to spojrzenie, ale nie odpowiedziała żadną tkliwszą oznaką. Nie widziałam, aby się kiedy zbliżyła do niego, a gdy zwracała ku niemu mowę, dźwięk jéj głosu nabierał ostrzejszych tonów, a powieki głębiéj zapuszczały się na oczy, jakby nie chciała, aby najmniejszy promień pociechy lub miłości upadł z nich na szlachetnie zarysowane, ale dziwnemi bruzdy poorane czoło ojca. Wróciwszy ze śpiżarni z pękiem kluczów u paska, Madzia mówiła do mnie:
— Rózia nauczyła mię szyć bieliznę i suknie i odtąd sama sporządzam ubrania dla siebie i rodzeństwa. Doglądam téż pralni i folwarku, i w kuchni nie rzadko bywam, mianowicie, gdy spodziewamy się gości i trzeba coś lepszego do stołu sporządzić...