jakby połknęli dobry haust octu, albo zjedli całą łyżkę musztardy.
Kiedy pan Henryk, wierny salonowym tradycyom, poprosił mię o muzykę, nie mogłam odmówić prośbie mego uznanego przez całą okolicę adoratora; przytém będąc dobrze wychowaną panną, nie czułam się w prawie rozmijania się z jedną z kardynalnych ustaw, zapisanych w statucie zwyczajów: usiadłam przy fortepianie i grałam.
Niestety! nie grałam już moich dawnych drogich sonat Beethowena ani Mendelshona Bartholdi, bo oddawna się przekonałam, że sprawiają one na towarzystwie skutek maku, zsuwającego słodki sen na powieki. Wspaniale za to wygrywałam porywające arye włoskie i rozgłośniéj brzmiące walce lub mazury. To téż z klawiszów nie wychodziły, jak dawniéj, roje myśli nowych i nie zostawiały po sobie w méj głowie świetnych szlaków gwieździstych. Palce moje biegały po klawiaturze ku ukazaniu obecnym wprawy, jaką posiadałam, a odrywając mię od towarzystwa, pomagały mi marzyć.
Na prośbę pana Henryka, grałam jakiegoś długiego walca, a wpół namiętne, wpół skoczne jego tony uniosły myśl moję daleko. Na falach muzyki popłynęła ona nad polami i lasami, a z pod błękitnego nieba spuściła się nad ponsowy dach stojącego śród rozłogu pałacyku.
Zawisła nad nim i patrzyła, jak na balkonie stał
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/265
Ta strona została uwierzytelniona.