Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

ktoś, ktoś blady i wysoki, o wielkich szarych oczach i długich angielskich faworytach, przecierał chusteczką szkiełko lornetki i... myślał o mnie.

XXXI.

Lato zbliżało się ku końcowi, piérwsze dni Sierpnia nadeszły, skwarne, z iskrzystém sklepieniem nieba i ze śpiewami żniwiarzy. Pan Agenor coraz częściéj bywał u nas, i ani jednéj już w sąsiedztwie nie było osoby, która-by nie posiadała pewności, iż lada dzień otrzyma mniéj więcéj w podobny sposób sformułowany bilet: „Pani X. zaprasza państwa X. na ślub córki swéj Wacławy, mający odbyć się dnia X. w kościele X., z panem Agenorem W.” Matka moja otrzymywała już zawczasu powinszowania czułych sąsiadek, składane w formie miodowéj, z któréj, mimo ich woli, wyciekała na zewnątrz żółć; ja dręczona i zachwycona bywałam zarazem żartobliwemi prześladowaniami towarzyszek. Jedne z nich przyrzekały być mi druchnami, inne marzyły już o toaletach, w jakich ukażą się na mojém weselu. Zenia mi mówiła: „uproszę mamę, aby mi pozwoliła pojechać z tobą za granicę, bo ani wątpić, że pan Agenor zaraz cię po ślubie do Paryża powiezie.” Oczy Emilki coraz serdeczniéj patrzyły na mnie, a były już najserdeczniejsze, gdy spoglądały na twarz Franusia, coraz bledszą, coraz głębszym zachodzącą smutkiem.