starają się o jéj rękę... — rzekła Zenia która, z cechującą ją zwykle żywością, chodziła po pokoju, powiewając wachlarzem.
— Starają się! i któż jeszcze się stara!... — zapytała inna panna.
— Ach! i kto jeszcze! Niezwyciężony lew prowincyi, najświetniejsza konstelacya męzkiego rodzaju na horyzoncie naszym...
— Piękny, świetny, mądry pan Agenor!...
Wszystko to mówione było ze śmiechem.
— Moje drogie... proszę was... — zaczęłam, jąkając się i ze wzmagającym się rumieńcem, ale nie dokończyłam, bo oczy moje, jakby pociągnięte niewidzialną jakąś siłą, która na nie wpływ wywierała, zwróciły się w kąt pokoju i spotkały parę czarnych, palących, wlepionych w twarz moję oczu.
Nad oczyma temi rysowały się brwi czarne, pod niemi ponsowiały dumne wargi, uśmiechnięte słodko i pokornie. Była to Rozalia, która usiadła w zaciemnionym nieco kącie pokoju, jakby pragnęła co najwięcéj ukryć twarz swoję od wszystkich oczu, albo obawiała się, aby jéj ciemna wełniana suknia nie dotknęła jedwabnych, lub przezroczystych a kosztownych, strojów towarzyszek.
Patrzyła na twarz moję upornie, a po chwili ozwała się:
— Przyznacie téż, moje panie, że to szczęście Wacławy, nad którém się unosicie, jest zupełnie zasłu-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/276
Ta strona została uwierzytelniona.