jestem, a jednak dotąd ani jeden starający się nie spadł mi z nieba...
Chórem zaśmiało się kilka głosów.
— No — odezwała się z nich jedna — jeżeli się nie mylę, Zeniu, to właśnie teraz niebo ci zsyła ten dar pożądany...
— Co? gdzie? wskażcie mi go? — wołała Zenona ze śmiechem.
— A pan Michał? — odpowiedziano.
Wargi Zeni zagięły się w pół pogardliwy, pół zadowolony uśmiech.
— Pan Michał — wyrzekła przeciągle, bawiąc się wachlarzem — to dobra partya...
— Cóż? nie pogardzisz nią zapewne? — zapytała z lekką ironią jedna z panien, piękna blondynka, o bladéj cerze i wiotkich kształtach.
— Być może — odpowiedziała Zenia, nie odrywając oczu od wachlarza.
— Mój Boże! — ciągnęła blondynka — nauczże przynajmniéj swego konkurenta właściwego użytku, do jakiego mają człowiekowi służyć ręce, bo jestem pewna, że o nim nie wié. Upewniam cię, że ciągłe spuszczanie, podnoszenie i zacieranie rąk pana Michała wprawia mię w stan rozdrażnienia nerwów nieznośny...
— Na szczęście — z odcieniem lekkiego szyderstwa odpowiedziała Zenia — nie jestem tak nerwową, jak ty, Helenko...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/278
Ta strona została uwierzytelniona.