Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.

śmié, a bogaty nie chce sięgnąć; które wreszcie na gruzach swoich marzeń i pragnień staną, jak pomniki przesprawiedliwego i przemądrego porządku tego świata.
Zdziwione, z ciężkiém uczuciem w sercach i na twarzach, patrzyłyśmy na Rozalią, gdy to mówiła. Piérwszy raz widziałam ją wychodzącą ze zwykłéj sobie cichéj i pokornéj roli. Kotka o aksamitnych łapkach zmieniła się w moich oczach w hardą i szyderską lwicę. Słodkie jéj usta tryskały goryczą, pokorne czoło podniosło się wyzywająco, nozdrza rozdęły się, a oczy, odsłonione z powiek i rzęs długich, ciskały ogniem.
Zaledwie skończyła, otworzyły się drzwi od salonów i lokaj oznajmił nam wieczerzę.
Przy stole siedziałam pomiędzy panem Agenorem i panem Henrykiem. Naprzeciw mnie usiadła Rozalia, zmieniona znowu w mgnieniu oka, marmurowo spokojna, cicha, słodka i pokorna. Sąsiedzi moi bawili mnie na wyścigi, ale nie mogli z czoła mego spędzić chmury zamyślenia.
Przed oczyma memi, jak zaklęty, stał obraz babki Ludgardy z pooraném czołem, wzrokiem utkwionym w ptaszki, trzepocące się po klatce, na ustach ze słowami: „postarzałam, życie przebyłam sama jedna, nikt mię nigdy nie kochał!”