Przez parę tygodni, niby koniki polne, przelatywali po drogach konni posłańcy z Rodowa, rozwożąc po sąsiednich dworach bilety, w których pani Hortensya X. X. zapraszała krewnych, przyjaciół, znajomych do domu swego na zabawę, mającą się odbyć w ostatnich dniach Sierpnia.
Niby prąd elektryczny, po okolicy w mgnieniu oka rozeszła się wieść, że dumna, mimo światowéj uprzejmości, światowa, mimo podeszłego wieku, pani na Rodowie, wydaje świetny bal dla uciechy wnuczki swéj, Wacławy, i publicznego zamanifestowania swoich życzliwych dla niéj uczuć, które oczom sąsiadów przedstawiały się w dość imponującéj cyfrze testamentowego zapisu, albo i za życia jeszcze, przy ślubnym akcie téjże wnuczki, wyliczonéj summie.
Emilka, przy piérwszém zobaczeniu się ze mną, opowiadała mi: że mówiono wiele o tém w domu jéj matki, wobec zebranych tam kilkunastu osób, i że nikt już nie wątpił, iż, pomimo wątpliwie pomyślnego stanu majątku mojéj matki, będę posiadała milionowy prawie posag. Opowiedziała mi także Emilka, że przy rozmowie téj obecnym był pan Agenor, ale zdawał się wcale nie zważać na nią i przez cały czas przecierał tylko w milczeniu szkiełko lornetki, co było u niego oznaką głębokiego zamyślenia.