Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/317

Ta strona została uwierzytelniona.

Objęłyśmy się ramionami i usiadłyśmy obok siebie na ławeczce, w zupełnie ocienioném miejscu. Pałac ze swemi gorejącemi oknami pozostał za nami daleko, zakryty gęstą drzew zasłoną, i tylko kiedy niekiedy dochodziły nas oderwane dźwięki muzyki, albo nagłe wybuchy, głosów rozpływające się wnet w szmer monotonny i tłumiony przestrzenią.
Zbliżyłyśmy do siebie nasze uwieńczone głowy i splotłyśmy dłonie silnym uściskiem.
— Smutno mi! — szepnęłam Emilce do ucha prawie.
— Smutno mi! — odszepnęła.
I milczałyśmy obie, patrzyłyśmy w gwiazdy, pytając je o tajemnice tego dziwnego świata, który nas pochłaniał, a może i o zagadki własnych serc naszych.
— Emilko! — rzekłam po chwili — powiedz mi, czém jest to wesele, z za którego widnieją tak rozliczne cierpienia?
— Złudzeniem! — odpowiedziała zwolna.
— A ten blask olśniewający, po którym włóczą się takie brzydkie, tajemnicze plamy?
— To opium, którém poją się ludzie, aby uśpić bóle swoje — odrzekła ciszéj jeszcze.
— A taż dwulicowość ludzka, w któréj prawdy dopytać się nie można?
— To wielka maskarada świata.