ła abym jasno widziéć mogła. Był brzydki prawie i cudownie piękny zarazem. Wzrost miał średni i ręce skrzyżowane na szerokiéj piersi. Światło od dwóch na modrzewiach zawieszonych latarni padało na czoło wielkie, wypukłe, ciemnemi ocienione włosami i ukazywało spokojne, podłużnie wykrojone oczy i myślące, łagodne usta.
Rysy jego były nieregularne, a mimo to, rozlewała się po nich harmonia niewymowna; w postaci artysta-snycerz nie znalazł-by wzoru na wykucie kształtów Apolina, lecz urobił-by z niéj posąg siły i spokoju.
Był tak niepodobny do wszystkich mężczyzn, których znałam, iż trzeba było koniecznie pomyśléć, że z innego pochodził świata. Nie miał ani źdźbła połyskliwych pozorów, któremi świetnieli tamci, a jaśniał za to cały niezmiernym spokojem i wielką podniosłością ducha.
Stopy jego opierały się o ziemię, lecz byłam pewna, że duch unosi się pod gwiazdami. Nie patrzył jednak w niebo. Wielkie, spokojne jego oczy, spoczywały na widniejącym z za drzew rozrzedzonych, płonącym od świateł, pałacu. Zdawało mi się, że uśmiech łagodnéj litości, przesuwał się mu po ustach, a smętna zaduma osiadła na wypukłém czole i ducha jego jeszcze wyżéj pod niebo uniosła.
— Kto jest ten człowiek, Emilko? — szepnęłam, ściskając rękę towarzyszki.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/321
Ta strona została uwierzytelniona.