jakiś i rzewniejszy zapanował w nich smutek. Czy żal mi było, że tak szybko zniknęła ta postać męzka, szlachetna i spokojna, która bezwiednie przelała na mnie część swego spokoju? Czy tęskno mi się zrobiło za jedném ludzkiém obliczem, na którém, śród tłumu szalejącego koło mnie, ujrzałam światły obraz prawdy? Nie wiem. To tylko pewna, że przez kilka minut ani pomyślałam o panu Agenorze; dusza moja biegła wciąż w głąb’ parku, pod wzgórze, ku grocie kamiennéj, i widziała stojącego tam hrabiego Witolda. Czułam, że nić nieokreślonego uczucia związała mię z tym nieznanym, zaledwie dojrzanym, człowiekiem, a uczucie to najpodobniejszém było do tego uwielbienia, z jakiém spoglądamy na obraz, przedstawiający symbole cnót ulubionych.
Zamyślenie, w jakie popadłam, chociaż pokrywałam je uśmiechem i rozmową, nie uszło bystrych a przenikliwych oczu pana Agenora. Postrzeżenie to zdawało się go zatrważać i zasmucać zarazem; zbliżył się do mnie i aż do końca zabawy nie odstępował nawet na małą chwilkę. Z razu wydał mi się dziwny jakiś, jakby obcy i nie ten, o którym tyle chwil przemarzyłam. Zmarszczka, co przez wieczór cały nie opuszczała jego czoła, w trwożne wprawiała mnie uczucie, a połyskliwy blask oczu migotał przede mną niekiedy przykrym ogniem żółtych błyskawic. Piérwszy raz spostrzegłam, że zgrabnéj i wytwornéj jego postaci brakowało wysokiego wdzięku, jaki spokój
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/325
Ta strona została uwierzytelniona.