„Jeśli mi wolno będzie nazwać cię, pani, narzeczoną moją, powiem z całego serca, że jestem najszczęśliwszym z ludzi.” Słowa te brzmiały mi w uchu; chodziły za mną kędy, szłam; ruszały się przed mym wzrokiem, na cokolwiek patrzyłam; usypiały gdy usypiałam i budziły się wraz ze mną, witając razem ze wschodzącém na niebo słońcem.
Narzeczona? czy jest w ludzkiéj mowie inny wyraz tak piękny? Myślałam i myślę dotąd, że nie ma drugiego takiego wyrazu. Brzmi w nim przeddźwięk przyszłéj dwóch serc harmonii, jaśnieje przedświt szczęścia. Z za przezroczystéj zasłony, jaką niewinność dziewicza narzuca, widnieje przed niém jaskrawa łuna miłosnego zachwytu. Trwoga z nadzieją toczą w niéj walkę, ale piérwsza upada do stóp zwycięzkiéj rywalki, która kędyś, daleko jeszcze, pod niebiosami, przez aniołów może śpiewany, słyszy hymn Wniebowzięcia. Na dźwięk tego wyrazu, szlachetne serce rozszerza się, dojrzewa, myśl wpółdziecinna dotąd, rozwija skrzydła i pędzi w sfery, których dotąd sięgnąć nie zdołała.
Wyraz ten przedstawia wyobraźni cudowną Beatryczę, wyprowadzającą ukochanego z zapadlin czyścowych i wiodącą go za rękę ku tronowi Bożemu, albo... Ikara, co na woskowych skrzydłach ku niebu