zywał mi pan Agenor, mówiąc; „zejdźmy ku nim, nakarmijmy je, odziejmy i oświećmy!.. To znów zdawało mi się, że śród zmroku siedzieliśmy obok siebie w cichutkim jakimś pokoiku, a pan Agenor, trzymając mą rękę w swojéj, mówił: posłuchaj mię! nauczę cię szukać prawdy na ziemi!
A innym jeszcze razem zobaczyłam w marzeniu ojca mego, który składał dłonie na naszych głowach i wymawiał: idźcie dzieci w świat ręka w rękę, i uczcie się rozumiéć Boga, królującego nad gwiazdami!.. Szczęśliwa czułam się i podniesiona duchem wysoko, trwożna i dziwnie uspokojona zarazem. Wierzyłam, kochałam i czekałam chwili, w któréj wybrany mój przed obliczem ludzi i światłości słonecznéj poda mi rękę na wędrówkę życia.
Jeden z piérwszych dni Września oświecał świat słońcem pogodném, bladawém. W naturze spokojnie było, cicho; kiedy niekiedy tylko listek zwiędły, oderwany od drzewa pierwszym podmuchem jesieni, unosił się w powietrzu sam jeden i smętnie opadał na ziemię.
Siedziałam w pokoju moim sama jedna, przy otwartém oknie. Dobrze mi było, spokojnie, radośnie a poważnie jakoś zarazem. Jaskółkę, która leciała koło okna, zapytałam myślą: czy była tak szczę-