Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/335

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy to mówiła, nie spuszczałam z niéj oka i wytrzymywałam spojrzenie, którém mię przeszywała. Spostrzegłam, że policzki jéj gorzały od rumieńca, a na ustach wisiał uśmiech niewymownéj ironii. Ironia ta ukłóła mię dotkliwie, nie straciłam jednak zimnéj krwi i odpowiedziałam spokojnie:
— Podziwiam, kuzynko, wszechwiedzę twoję, a zarazem jestem ci wdzięczną, że chcesz dzielić się ze mną jéj owocami. Ale usiądź, proszę, bo pośpiech, z jakim przybyłaś do mnie z miłą, jak mówisz, nowiną, nazbyt cię zmęczył.
— Dziękuję ci, najlepsza, — odparła Rozalia, zawsze z tym samym wyrazem twarzy — ale bo widzisz, posłowie, niosący uroczyste wieści, dla większéj powagi, stojąc, objawiać je zwykli. Dlatego i ja nie usiądę, bo oprócz tego, co już powiedziałam, mam dla ciebie, śliczna Wacławo, wieść inną, będącą niby dyamentowym tamtéj pendentem...
— Pokaż że mi ten pendent, dobra Rozalio, — rzekłam, stosując ton mój do tonu jéj mowy.
— Szczęśliwą będziesz, — wymówiła Rozalia, a słowu temu zawtórował w jéj piersi chichot cichy, ale i przeszywający.
— Nie wątpię, — odrzekłam zwolna, pasując się z sobą, aby nie stracić zimnéj krwi i spokoju.
Chichot Rozalii z cichego stawał się coraz głośniejszym, aż nakoniec rozległ się długim, głośnym wybuchem. Przytém skrzyżowała ręce na piersi