Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/349

Ta strona została uwierzytelniona.

wają się w nim walki straszne sumienia i serca ze słabością... Mój Boże! ja wiem, co to walki takie, i lituję się nad nim. Pogardzać nim! nie, nie! ja go tylko kocham!...
— Dlaczegóż więc gardzisz ojcem swym? — spytałam, zdobywając się na ostatnie siły, aby dokończyć tę straszną rozmowę.
Oczy Rozalii błyskawicami strzeliły.
— Alboż ci powiedziałam, że gardzę ojcem? — zawołała. — Nie, ja szanuję go! On był wielki w występku swym potęgą uczucia, które go pociągało i ogromem bólu, jaki przeniósł, ja szanuję, ojca tylko... nienawidzę go! Wszak on piérwszy był powodem mego nieszczęścia i zepsucia mego serca! Gdyby nie szał, jakiemu uległ, była-bym teraz... ach! była-bym żoną Agenora!
Mówiąc to, wybuchnęła głośnym, długo powstrzymywanym płaczem, i blada, drżąca cała, osunęła się na sofę. Ja także upadłam na krzesło, bo siły mię odstępowały zupełnie. Pośród okropnych zwątpień, które wypływały przede mną z obrazów, stawianych mi przed oczy przez Rozalią, wiara moja żyła jeszcze, targała się, walczyła ze zmorami, co ją otoczyły, i skonać nie chciała. Nie powinnam była wątpić o prawdzie słów Rozalii, jednak wątpiłam. To, co mi mówiła, wydało się tak potworném, pan Agenor wychodził z jéj opowieści tak niepodobny do tego, jaki żył w mojéj wyobraźni, że jęknęłam pod brzemieniem