nawidziéć nie mogłam i nie powinnam była... powiedziéć to wszystko i jedném słowem zniszczyć cały urok życia i wszystkie cudowne sny młodości oddać wichrowi rozpaczy, ach! nie mogłam... nie mogłam...
Otwierałam usta, ale żadne z nich nie wychodziło słowo i patrzyłam na babkę z milczącém błaganiem. Tymczasem matka moja stała nieporuszona, ręką o stół oparta, w bolesnéj zatopiona myśli. Babka Ludgarda, wzruszona, ze łzami w oczach, patrzyła na siostrę swoję, która, wyprostowana, sztywna, z uśmiechem zimnego tryumfu na wązkich wargach, przenikliwe piwne swe oczy przesuwała zwolna po bladych i niemych naszych twarzach. I nie wiem, jak długo trwała ta chwila ciężkiego milczenia; zdawało mi się tylko, że mroczny salon ciemniejszym był jeszcze, niż zwykle, i machinalnie słuchałam, jak ciszę głęboką przerywało monotonne tentno ściennego zegara.
Nagle do tentna tego inny, przychodzący z zewnątrz domu, przyłączył się odgłos. Było to jakby zbliżające się, stłumione murawą dziedzińca, stąpanie konia. Stawało się ono coraz bliższém i bliższém za oknem mignął szybko cień wysoki, potém w przyległéj sali dały się słyszéć pośpieszne kobiece kroki, i w drzwiach ukazała się Rozalia, w czarną ubrana amazonkę. Była zupełnie inną, niż dnia poprzedniego. Zamiast rumieńca wzburzenia, miała na twarzy bladość boleści, zamiast zuchwałego gniewu, pokorę i błaganie. Spodziewała się widać znaléźć
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/382
Ta strona została uwierzytelniona.