czole mnożyły się i krzyżowały, jak pasma myśli tajemnych a ciężkich. Po chwili jednak podniosła wzrok, utwiła w twarzy mojéj matki z przeszywającém szyderstwem i wymówiła ze wzgardliwym uśmiechem:
— A więc dlaczegoż, Matyldo, sama tak szczęśliwą nie jesteś, jakby tego spodziewać się należało po téj bezpamiętnéj, pastersko-rycerskiéj miłości, z jaką zawierałaś małżeństwo?
— Tak, — odpowiedziała moja matka ze łzami w głosie, — może w krew moję przelała się tęsknota za miłością prawdziwą, na jaką umarła matka moja... kochałam człowieka, którego byłam żoną, ale nie pojęłam go... na zawadzie szczęściu naszemu stało wychowanie moje, które od ciebie, ciotko, otrzymałam. Gardziłam jego pracą... mąciłam mu życie wrzawą i niepokojem... a jednak kochałam go... i kto wié? — tu przycisnęła rękę do serca i dodała ciszéj: kto wié? może i teraz jeszcze go kocham?
Blade babki policzki zafarbowały się znowu różowemi plamami; oczy jéj zapałały. Wyciągnęła, jak wprzódy, biały swój palec w stronę méj matki i wyrzekła twardo:
— A więc zabieraj twoję córkę i powracaj wraz z nią do swego małżonka, o którym z tak przykładną prawdziwie wspominasz czułością. Z majątku bowiem twego, któryś zrujnowała, zabraknie ci pewnie
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/398
Ta strona została uwierzytelniona.