Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/012

Ta strona została uwierzytelniona.

głucha, ciemna, bez gwiazd ni księżyca, i szamocąc się z wichrami, wygrywającemi gammy dzikiéj melodyi, zdawała się opowiadać o biednych wędrowcach, co śród nocy jesiennéj tułali się i błądzili po drogach téj ziemi.
Na mgliste dnie i przepaścisto czarne noce patrzyłam przez okno mego pokoju; niekiedy konno wyjeżdżałam na pola, żegnałam jaskółki i żórawie, co stadami przeciągały pod niebem, w dalekie ulatując kraje, albo powoli jechałam drożyną śród lasu i machinalnie wsłuchywałam się w jednostajny a cichy tentent mego konia, stąpającego po zwilżonéj ziemi. Nade mną wiatr z szelestem biegł śród gęstwiny, i ze szczytów drzew, kołyszących się z wolna, strącał zwiędłe liście, które rzęsistym deszczem osypywały mi głowę i suknią, a gdym który z nich w rękę ujęła, na każdym błyszczała kropla wilgoci, niby mętna łza.
Mglisto i żałobnie było na świecie, ale nie zimno. Ja przecież czułam w sobie chwilami chłód przenikający.
Zdawało mi się niekiedy, że w piersi méj wygasła część ognia, który w niéj płonął, a na jego miejscu leżała garść ostudzonego popiołu. Myślałam nieraz, że popiół ten przyściełał pewno mogiłę, w którą złożyłam ów kwiat, tak wspaniały niedawno, a nad którą blada i zimna stanęła mara zwątpienia... Pragnęłam wygnać z siebie tę marę, bo zła to była towarzyszka; ale, odegnana rano, wracała wieczorem: a gdy