Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/028

Ta strona została uwierzytelniona.

chciał wystąpić mi na usta, — ja panu ręki mojéj nie oddam.
Henryk uczynił tak nagłe poruszenie, że aż spojrzałam na niego zdziwiona, bo nie przypuszczałam, aby był zdolnym do podobnie żywych ewolucyi. Obrócił się do mnie z krzesłem tak, aby módz mi prosto w twarz patrzéć, i zapytał nagle:
— A to dlaczego?
Wykrzyknik ten wypadł mu z ust akcentem głębokiego zdziwienia, a zarazem takież zdziwienie odbiło się na jego twarzy. Ja zdziwiona zostałam tém wielkiém zdziwieniem Henryka i parę sekund pytałam siebie w myśli, czemu-by się téż on tak dziwił? Nakoniec, widząc, że oczy młodego sąsiada coraz głębiéj grzęzną w méj twarzy, a ceglaste plamy rozszerzają się na jego policzkach, zdobyłam się na odpowiedź.
— Dlatego, że nie mogła-bym nigdy powiedziéć do pana te słowa, któreś pan przed chwilą do mnie wymówił. — Dobrą minutę trwało milczenie, w czasie którego ja wyszywałam na kanwie krzyżyki w lewo i prawo, Aniołom Stróżom zdając pieczę nad ich należytym kształtem i kierunkiem, a Henryk nie wiem już co robił, bo na niego nie patrzyłam, tylko słyszałam moje nieszczęsne pasemko włóczki rwące się w jego palcach, które rozwierały się i zaciskały z szybkością haków w misternie urządzonéj maszynie.
Gdy nareszcie podniosłam oczy, zobaczyłam przed