Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/039

Ta strona została uwierzytelniona.

ostre jak sztylet słowo ironii i wzgardy. Ale nagle opadły znów w dół powieki, rumieniec zniknął pod bladością, usta zwarły się, jak w dolegliwém cierpieniu, a na całą twarz straszna wybiła się walka.
Henryk milczał i z nad okularów patrzył na nią ciągle swemi zimnemi blado-żółtemi oczyma.
Wreszcie podniosła się moja matka, stanęła, rękę o stół oparła i że spuszczonemi powiekami wymówiła cichszym, niż zwykle, głosem.
— Jesteś pan szczery, panie S., zanadto szczery... widać zaraz, że nie odbyłeś pan kursów dyplomacyi, i że poezya nie jest pana specyalnością... Przedstawienie jednak pana, jakkolwiek dziwnie sformułowane, przełożę mojéj córce, a o wypadku rozmowy naszéj zawiadomię pana....
Henryk powstał, skłonił się, a wymówiwszy kilka bardzo grzecznych słów pożegnania, opuścił salon. Po chwili koczyk jego, z którego koni nie wyprzęgano, wytoczył się za bramę dziedzińca.
Spojrzałam przez drzwi na moję matkę. Stała ciągle nieruchomie, w téj saméj postawie, w jakiéj opuścił ją Henryk, tylko głowa jéj opadła na piersi, a splecione ręce zwisły pomiędzy fałdy sukni. Podniosłam się i cichemi kroki zbliżyłam się do niéj.
— Mamo — rzekłam, stojąc przed nią, — ja wszystko słyszałam.
Podniosła głowę, jak ze snu zbudzona, i mglistym wzrokiem spojrzała na mnie.