zaniedbałam, opuściłam dobrą piastunkę moję. Teraz, gdy, rozpłakana w duchu i rozmodlona, ujrzałam ją przy sobie, wyciągnęłam do niéj ręce, jak dziecko, które chce się pożalić na to, że w oczach jego ktoś tłucze cacka, któremi bawiło się tak rozkosznie.
Binia pocałowała mię w czoło i rzekła:
— Przyszłam do ciebie, Wacławo, bo zobaczyłam cię smutną...
Posadziłam ją przy sobie i objęłam ramionami.
— Biniu — prosiłam — opowiedz mi jednę z tych ślicznych powieści, które opowiadałaś mi, gdym dzieckiem była.
— A na co ci one teraz? — spytała stara piastunka.
— Niech mi się wyda, żem jeszcze małą dziewczynką — odrzekłam — i niech z ust twoich słyszę opowiadanie o wielkich cnotach, o wielkich ludziach... abym wiedziała, abym wierzyła, że cnoty takie i ludzie tacy istnieją na ziemi...
Światło palącéj się w przyległym pokoju lampy słabo oświetlało poważną a łagodną twarz mojéj piastunki, gdy powtarzała mi jednę z owych ulubionych opowieści swoich, których tło zaczerpnięte było z dziejowéj przeszłości. Tylko już nie dziecięcym przemawiała językiem, ale słowa jéj gorzały uczuciem wielkiém, a wielkie obrazy, skąpane we krwi bitew i w cnót olbrzymich światłości, stawały przede
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/047
Ta strona została uwierzytelniona.