mną wyraźne i wypukłe, jak mistrzowsko wyrobiona płaskorzeźba.
Spragnionéj dobra i wielkości duszy mojéj mówiła Binia o dobrych i wielkich ludziach, którzy kiedyś żyli.
Z nagła poruszyłam się żywo i wyprostowałam. Z ust Bini wyszło imię sławne w dziejach, mające prawo do wdzięczności i czci potomków, a imię to nosił hrabia Witold.
— Biniu! — zawołałam — człowiek, o którym mi mówisz, wielkim był człowiekiem! nie prawdaż?
— Tak, dziecko! — odpowiedziała.
— A czy cnoty przodków zawsze w dziedzictwie dostają się potomkom? — spytałam w zamyśleniu.
Binia smutnie pokiwała głową. Zdało mi się nawet, że westchnęła.
— Niestety! — rzekła. — Najczęściéj dzieje się całkiem przeciwnie.
— O, ale on poszedł pewno w ślady wielkich swych przodków — zawołałam mimowoli.
— Kto? — zapytała Binia ze zdziwieniem.
Usta moje nie chciały się otworzyć, aby wymówić imię, które błyszczało w méj myśli. Zdawało mi się, że gdy je wymówię, zniknie urok tajemniczy, jakiego pełne było to imię.
Binia mówiła daléj, a ja przymknęłam oczy i pod powieką, widziałam znowu, na tle ciemném, twarz nieznanego człowieka; od niéj ku mnie tchnął spokój
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/048
Ta strona została uwierzytelniona.