duchową pięknością, wisiała przede mną na tle ciemnéj nocy, rozpostartéj za oknem, z koroną dziejowych wspomnień nad czołem.
Przed wyjazdem pojechałam z matką na pożegnanie do państwa Rudolfów.
Pani Rudolfowa więcéj niż kiedy pokazywała nam białe swe zęby i, z niezrównaną wymową a słodyczą, ubolewała najczęściéj, jak tylko mogła, nad poróżnieniem się naszém z babką Hortensyą. — Byłam tam wczoraj! Jadę tam jutro! — powtarzała co moment, a przytém spoglądała na mnie i na moją matkę oczyma, w których zdawało się świecić wszystko złoto babki Hortensyi, co je teraz już sama jedna spodziewała się posiąść.
Z powrotem mijałyśmy dwór hrabiego Witolda. Starożytny, modrzewiowy dom, o wielkich licznych oknach, stał na wzgórzu, spokojny i owiany przezroczystą mgłą jesienną. Osady i pojedyncze domki, rozsiane po dolinie, otaczały go ożywionym wieńcem ruchu i obfitości. W dali, pod lasem, bielało coś na wzgórzu w niewyraźnych kształtach, i kilka złoconych lub srebrnych krzyżyków błyszczało pod obłokami. Spytałam mojéj matki, coby tam był za cmentarz, czy kościoł jaki?
— To kaplica cmentarna; grobowce przodków hrabiego Witolda.
Wychyliłam głowę przez okno i dawno kareta minęła dwór na wzgórzu, a ja patrzyłam jeszcze. I zdali
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/050
Ta strona została uwierzytelniona.