Parę razy tylko, gdy z rana weszłam do jéj pokoju, znalazłam ją z dłonią przy oczach i z głębokiemi fałdami na czole; raz nawet wydało mi się, jakobym ślady łez na jéj oczach dostrzegła, ale w parę godzin potém siedziałyśmy już obie w karecie, i jadąc na wizyty, rozmawiałyśmy wesoło o paniach, które nam przychodziło odwiedzić.
Pewnego dnia weszłam niespodzianie do pokoju matki i ujrzałam ją rozmawiającą z żydem o długich pejsach, odzianym w atłasowy chałat, siedzącym u progu na brzeżku krzesła.
Miała chmurę na czole, a silny niepokój migotał w jéj oczach. Zdało mi się, że po wązkich wargach żyda przebiegał uśmiech szyderczy. Z niecierpliwością, jakiéj nigdy w niéj nie spostrzegłam, prosiła mię, abym odeszła, a żyd zaledwie w dwie godziny potém opuścił jéj pokój.
Tego dnia nie wyjechałyśmy nigdzie i nikogo nie przyjęłyśmy u siebie. Wieczorem moja matka miała migrenę, a ja czułam się smutna i zaczęłam znowu myślą patrzéć w głąb’ siebie i rzeczy, które mię otaczały. Ale śród tych rozmyślań weszła do pokoju garderobiana, Zosia, trzymając przed sobą bardzo piękny szal, świeżo dla mnie nabyty, a za nią pojawił się szereg modniarek, krawców i kupców, niosących towary...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/065
Ta strona została uwierzytelniona.