niczamy się ciasnemi ramkami zwyczajów i etykiety; zamykamy drzwi nasze na kilka spustów przed każdym człowiekiem, który nie przynosi z sobą świadectwa o posiadanym znacznym majątku i wysokiém pochodzeniu; zajmujemy się samemi błahostkami, zabawami, błyskotkami; prowadzimy bezczynne życie, nie znamy, co to praca i prawdziwe cierpienie: i dlatego jesteśmy wszyscy śmiertelnie chorzy na duchu; niéma w nas nic podniosłego, poetycznego, szlachetnego, nic, coby się zbliżało do ideału, jaki każdy człowiek w piersi swéj nosi, nic, coby nas wyróżniało z tłumu pospolitości. Dlatego na twarzach naszych nie malują się te litery ducha, jakie wyczytać na nich pragnie ten, którego duch unosi się nad poziom, a buja w podgwiazdnych krainach ideałów!
Wszystko to wymówione było przez pana Lubomira z uniesieniem i szlachetnością. Wydało mi się jednak, że słowa te miały ton trochę zbyt kaznodziejski lub deklamatorski, lecz tak dobrze, tak zgodnie wtórowały one temu, czego pełna byłam i czego tylko dotąd przed samą sobą sformułować nie potrafiłam w słowach, że myślą w nich zawartą zostałam zachwycona. Uderzyło mię tylko, że w czasie, gdy głos mówiącego podnosił się i brzmiał szlachetném uniesieniem, twarz jego pozostała zimną, jak wprzódy, i oczy nie błysnęły ni razu z pod mgły, która przysłaniała źrenice. Spojrzałam po obecnych i dostrzegłam, że słowa pana Lubomira zdziwiły jednych,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.