Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

pan Lubomir, obudziwszy się z melancholijnéj zadumy, wstrząsnął głową, aby odrzucić w tył długie opadające na czoło włosy, i spojrzał na mnie spojrzeniem, w którém nie było wcale niechęci. Przeciwnie, po raz piérwszy spostrzegłam, że w źrenicach jego, za mgłą, która je przyćmiewała, błysnął przelotny ognik. Błysnął i szybko zniknął; pan Lubomir zwykłym sobie, kwiecistym i podniosłym, stylem, zaczął rozmawiać z moją matką, a ja mimowoli prawie spojrzałam w wiszące naprzeciw mnie źwierciadło. Zdaje mi się, że bezwiednie, instynktowo pragnęłam je zapytać: zkąd-by w oku pana Lubomira dojrzana przed chwilą powstała iskra?
Rumieniec, wywołany uprzednią rozmową, leżał jeszcze na mojéj twarzy, a nawet czoło zasnuwał przezroczystą obsłonką różowego koloru. I zobaczyłam, że z rumieńcem tym było mi bardzo pięknie...
Po wyjściu pana Lubomira, pobiegłam do Bini, i chwyciwszy obie jéj ręce, zawołałam:
— Biniu! wszakże urodziłaś się w W. i wzrosłaś? nie prawdaż?
— Tak, — odpowiedziała.
— Proszęż cię, Biniu moja, — mówiłam po dziecinnemu, otaczając rękoma jéj szyję, — proszę cię, abyś mi pokazała wszystkie miejsca, godne widzenia, wszystkie pamiątki, jakie się tu znajdują. Chcę widziéć to wszystko! chcę z ust twoich posłyszéć miejsc tych historyą, i długo dumać nad zgasłych wieków grobami!