Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

Binia popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
— Dziecko! — rzekła, — zkąd ci to nagle przyszło pragnienie? Policzki twe pałają, łzy cisną się do oczu, co ci jest?
Nie umiałam wytłómaczyć Bini, co mi było, bo i sama nie rozumiałam dobrze uczuć, które mną miotały. Wiedziałam tylko, że pragnę czegoś niezwykłego, wielkiego, pięknego, czegoś, coby wychodziło ze szranek pospolitości i codziennych salonowych zabaw, w których pogrążona byłam. Pragnienie to wyciskało mi łzy mimowolne, lubo całą siłą wstrzymywałam je pod powiekami, a rumieniec tryskał na twarz dlatego, że z tą nieznaną a upragnioną wielkością coraz częściéj i coraz ściśléj łączył się obraz pana Lubomira.
— Pójdźmy, Biniu, pójdźmy! — wołałam do mojéj poczciwéj piastunki i sama wkładałam na nią futro i kaptur.
Za kilka chwil wychodziłyśmy z bramy mieszkania. Może mi kto nie uwierzy, gdy powiem, że, wiele tygodni spędziwszy w mieście, po raz piérwszy wychodziłam na ulicę pieszo. Dotąd wyjeżdżałam zawsze karetą lub koczem, choćby to było w celu przebycia kilkudziesięciu kroków; a kto-by poczuwał ochotę niewierzenia temu, niech przypomni sobie, że byłam światową i dystyngowaną panną, to jest, kwiatem hodowanym w cieplarni, i skrzydlatą istotą, któréj za-