Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

zaćmione ciężką lodu warstwą, jaką szkło przyobleka się w zimie. Teraz nie było już żadnéj przegrody pomiędzy moim wzrokiem a światem ruchliwym, w jaki się rzuciłam; niecierpliwą ręką odgarnęłam nawet woalkę z twarzy i z radością dziecka wciągałam orzeźwiające powietrze.
Przede mną stary odwieczny gród roztaczał wązkie, długie, wysokiemi murami ostawione ulice, niby posępne kurytarze klasztorne, nad któremi dłoń mistrza wymalowała niebo zimowe. Ulice te fantastyczne mają zgięcia, to wspinają się w górę, to spływają w dół łagodnemi spadami. Znać, że całe miasto rozłożyło się na nierównéj chropowatéj dolinie, która kapryśném wzdymaniem się przedrzeżnia otaczające wzgórza. Wzgórza te, albo porosłe ciemnemi borami, albo nagie i u szczytu tylko sterczące rozwiniętemi na tle chmur ramionami krzyżów, objęły dolinę i rzucony w nią gród kołem zadumanych olbrzymów, które miejscami wysuwają swe odwieczne czoła aż po-nad dachy wysokich murów, miejscami stoją nieme i poważne u końca ulic wązkich, niby ołtarze, postawione w głębi posępnych kurytarzy rozległego klasztoru. Nie widać tu szerokich i jasnych placów, miejsc rozłożystych, na których nowożytne miasta skupiają cały wykwint zbytku i szumiącą esencyą zbiorowego żywota tłumów, ani wytwornych skwerów z drzewami urabianemi w symetryczne kształty i perlistemi nićmi wodospadów, ani posągów, rozstawio-