Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

świat zamieszkiwała: tak ich nie znam, tak na nich nigdy nie zwracałam uwagi, tak oko moje przesuwało się po nich dotąd pobieżnie, bezmyślnie!..
A jednak, jakaż różnobarwność, jaka rozmaitość w téj pstréj, tłoczącéj się ludności! Ileż tu więcéj treści i poezyi, niż w tém kole moich znajomych, którzy zamieszkują jednostajne salony, jeżdżą jednostajnemi karetami, ubierają się w jednostajne fraki i suknie, śmieją się, rozmawiają i bawią jednostajnie.
Tu, naprzykład, przy bramie wielkiego jakiegoś gmachu, kilku mężczyzn utworzyło ściśnięte kółko i prowadzi między sobą ożywioną rozmowę. Młodzi oni jeszcze wszyscy, ale twarze ich poważne i myślące, a z ruchów ożywionych i ze zmarszczek, co brwi im zsuwają, znać, że mówią z sobą o rzeczach ważnych, bo ważniejszych zapewne niż bal, wizyta i obiad proszony. Jeden z nich opowiada coś z cicha innym, z energią, i jak się zdaje, z oburzeniem; drugi, słuchając go, prostuje się dumnie, brwi marszczy, bujnego targa wąsa i zupełnie taką ma postawę, jaką salonowy romantyk nasz, mój specyalny admirator, pan Ignacy tak często przybierać umié. Lecz dziwna rzecz! panu Ignacemu z postawą tą śmiesznie i nie do twarzy, a ten nieznany mężczyzna tak pięknie wygląda z tą dumą rycerską na czole, a pełnym gniewu i energii gestem!
— Biniu! — spytałam — o czém mogą z takiém oży-