Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

nali piłą olbrzymią kłodę drzewa. Zatrzymałam się na chwilę u bramy i patrzyłam na dwóch traczów. Oba byli już starzy, barczyści i potężnéj budowy; zupełnie prawie białe ich brody spadały im na szerokie piersi, a ręce grube, żylaste, obnażone do łokci, z siłą i wprawą poruszały ciężkiém narzędziem. Po twarzach ich, mimo zimowego chłodu, ściekał pot kroplisty; gruba odzież leżała obok nich, porzucona na ziemi, a zagrzane ciężką pracą, muskularne, zda się z żelaza wykute, ich ciała, szarą okryte koszulą, rozpościerały szerokie ramiona i pochylały się w takt razem ze zgrzytającą piłą. I dziwna rzecz! widok ten, tak prosty, zwyczajny, przykuł do siebie moje oczy; wydało mi się, że na czołach traczy leżał majestat pogody, a pracujące ich ciała wyglądały szanownie.
— Biniu — rzekłam — wszakże to ludzie prości, nieoświeceni, gruba i szara tylko pokrywa ich koszula, po twarzach ich spływa pot zmęczenia. Powiedz mi, cóż im na czoła położyło ten spokój i pogodę, a postacie przyoblokło powagą i godnością?
— Praca — odpowiedziała Binia, i poszłyśmy daléj.
Poszłyśmy daléj, a kędyśmy stąpiły, naprzeciw nas, wkoło nas, za nami, szli ludzie wszelkiéj postaci, rozmaitych twarzy, przeróżnych ubiorów. Jedni z nich śpiesznie, niespokojnie patrząc przed siebie, jakby wlepiając wzrok w cel im tylko widoczny; inni postępowali zwolna, z oczyma w ziemię wpatrzonemi, jak