Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

wnikał wewnątrz wiatr zimowy, świszcząc i wstrząsając spróchniałą ramą; drugie wcale już szyb nie miało i wyglądało czarne a puste, jak oko trupiéj czaszki.
— Pustka! — wyrzekła z cicha, objęta uczuciem uroczystego smutku.
— Pustka! — powtórzyła Binia ze łzą w oku, i jak-by uciekała od miejsca, które w niéj żal wielki wzbudziło, pociągnęła mię ku kościołowi, którego front wspaniale panował nad jednym z dziedzińców opustoszałego gmachu. Gdyśmy stanęły u stóp kościoła, Binia podniosła znowu rękę w górę i pokazała mi wyryte nad wrotami wspaniałe imię założyciela i niemniéj wspaniałą datę, opowiadającą przechodniom, że pięć już prawie minęło wieków od pory, w któréj ręka pobożna świątynią tę, na wpół-pogańskiéj jeszcze ziemi, zbudowała Panu.
Weszłyśmy do środka. W głębi przed wielkim ołtarzem kapłan śpiewał psalmy nieszporne, a nad głowami naszemi zahuczały organy potężnym, ogromnym, zda się ze wszystkich instrumentów muzycznych złożonym, głosem. Binia wskazała mi te organy!
Potoczyłam wzrokiem po wielkiéj, sklepionéj nawie kościoła, z któréj głębi melodyjną powagą brzmiący wydobywał się głos kapłana; zdjęta byłam niewysłowioném uczuciem pobożności i smutku, jakie w duszę mą lały potężne akordy organów.
Przeszłyśmy parę ulic i zbliżałyśmy się już ku