Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

sto zadumane, poważne, w zmrok zapadało wieczorny. Nad dachami wysokich kamienic wisiała opona mgły szarawéj, a wysokie wieże kościołów przebijały ją szczytami i ukazywały gdzieniegdzie błyszczące krzyże złote, niby godła nadziei, świecące pod niebem dla grodu, co się pogrążył w ciemnościach. A ja ucho me nastawiłam w stronę wązkiéj uliczki z kaplicą.
Z tym dźwiękiem, brzmiącym w uchu, i z sercem pełném nieznanego dotąd wzruszenia, weszłam do mieszkania i pobiegłam co prędzéj do pokoju mojéj matki. Pragnęłam zdać jéj sprawę z mojéj po mieście wędrówki i podzielić się z nią uczuciami, jakie mię przejmowały. Ale na progu stanęłam zmieszana. Matka moja siedziała na sofie z wyrazem przykrego uczucia na twarzy; przed nią, w pełném uszanowania oddaleniu, siedziało na krzesłach dwóch ludzi. Jednym z nich był ów żyd, którego już wprzódy widziałam raz w pokoju mojéj matki, drugim — nieznany jakiś mężczyzna w wytartym surducie, z twarzą niemiłą i grubemi rękoma. Matka moja miała przed sobą zwój papierów, które przebiegała niespokojném, jak mi się zdawało, okiem, a dwaj ludzie, których niezgrabne i brudne postacie dziwnie odbijały przy bogatém umeblowaniu pokoju, patrzyli na nią badawczo i porozumiewali się z sobą zagadkowemi spojrzeniami.
Posłyszawszy szelest mojéj sukni, matka moja podniosła wzrok od papierów i zwróciła go na mnie.