— Gdzie to byłaś, Wacławo? — spytała — całe trzy godziny nie było cię w domu.
Głos jéj, gdy to mówiła, surowszy był, niż wprzódy, a fałdy leżały na jéj czole smutne i głębokie.
— Pragnęłam obejrzeć miasto, moja mamo — odrzekłam nieśmiało — i zwiedzałam z Binią miejsca, godne widzenia.
— Mogłaś to uczynić jeżdżąc powozem — rzekła matka — wiész dobrze, że młodéj pannie nie uchodzi pieszo błąkać się po mieście.
— Chciałam lepiéj widziéć wszystko, odbywając pieszo tę przechadzkę...
— To mogła-byś przynajmniéj wziąć z sobą lokaja.
— Chodziłam z Binią, mamo...
— Dobrze wychowana panna w ostateczności tylko może wychodzić z domu pieszo i bez matki, a w takim razie lokaj powinien iść za nią...
Nie pojęłam od razu, dlaczego-by lokaj stosowniejszym był do towarzyszenia mi na ulicy, niż moja dobra, rozumna Binia.
Ale nie mogłam czekać wytłómaczenia od mojéj matki, bo spuściła znowu oczy na papiery, a ja oddaliłam się śpiesznie, z przykrością czując ciążący na sobie, ciekawy, i jak mi się zdawało, szyderski nieco, wzrok żyda i nieznanego jego towarzysza w wytartym surducie.
Obaj ci ludzie w godzinę zaledwie potém opuścili
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.