Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

i tworzących rodzaj altany. Trzymałyśmy się za ręce i rozmawiałyśmy z sobą cicho, szeptem prawie.
— Wacławo — mówiła Zosia, złotowłosą swą główkę pochylając na moje ramię, — tyś daleko rozumniejsza ode mnie, piérwéj w świat wyszłaś, doświadczyłaś przejść, jakich ja nie doświadczyłam jeszcze. Powiedz mi więc, bo może wiesz o tém, dlaczego z tłumu otaczających nas ludzi wyróżnia się niekiedy jeden człowiek, spojrzy na nas, my na niego spojrzymy wzajem, przemówi słowo jedno, drugie, krótkich słów parę, i odejdzie, ale pamięć o nim na zawsze już w nas pozostanie. Dlaczego on właśnie, a nie kto inny, staje wciąż przed wyobraźnią naszą w chwilach marzenia? W snach ukazuje się piękny, szlachetny; oko nasze jego już tylko szuka między mnóztwem napotykanych ludzi, a ucho nasze jego pragnie głosu i z całéj siły przywołuje do duszy dźwięk ten, raz króciuchną chwilkę tylko zasłyszany? Powiedz mi, dlaczego nikt, nikt z otaczających mię tak licznie mężczyzn, nie wzbudził we mnie sympatyi, nie zachwycił méj wyobraźni, nie przyśpieszył bicia mego serca... tylko on, on jeden?...
— Może dlatego tak jest — odrzekłam w zadumaniu nad pytaniami towarzyszki — może dlatego tak jest, że on lepszy, szlachetniejszy, rozumniejszy od innych?
— Nie wątpię, o, nie wątpię o tém! — zawołała Zosia, splatając białe i drobne ręce na błękitnym sta-