w jeden żywot. A może jeszcze, może bywają na świecie ludzie, których duch wielki tak wyraźnie osiada na czole i przez oczy spogląda, że już nie sposób go nie zobaczyć, że ujrzéć go i poznać może każdy, kto ma serce nieskażone i pragnie pięknych téj ziemi widoków...
Zosia objęła mię ramionami i śliczną głowę swą przytuliła do méj piersi.
— Czyś go widziała kiedy po owym balu? — spytałam.
— Dwa razy, — odrzekła Zosia. — Raz w domu krewnych przepędziłam z nim kilka godzin, drugi raz spotkałam go w ogrodzie miejskim i przemówiliśmy do siebie słów kilka. Ale zawsze wuj rozłączał nas usilnie, a potém mówił mi, że źle postępuję, zbliżając do siebie człowieka, którego żoną zostać nie powinnam.
— To okropne! — zawołałam. — Dlaczegoż nie powinnaś? Ale przecie, Zosiu, — dodałam z tajemném serca drżeniem, — teraz zależysz więcéj od brata, niż od wuja?
— Tak! tak! — odrzekła z blaskiem radości na twarzy, — to też czekam tylko chwili, w któréj Lubomir pozna Władysława... oni, poznawszy się, ocenią wzajem... jednako obaj szlachetni, zacni, rozumni... O! Wacławo, — dodała tak cicho, że ledwie dosłyszéć ją mogłam, — jakbym ja go kochała, jakbym ja go bardzo kochać mogła!..
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.