W kilka dni po téj rozmowie Zosia wbiegła do mnie z ożywioną i radośną twarzą:
— Wacławo! — szepnęła mi na ucho, gdyśmy zostały same, — wczoraj Lubomir poznał pana Władysława na tańcującéj publicznéj zabawie, na któréj byłam z wujenką, a dziś pan Władysław był u nas z wizytą.
— I cóż, czy niezmieniony w swéj sympatyi dla ciebie? — spytałam. Zwiększony rumieniec Zosi i minka jéj filuterno-radośna odpowiedziały mi za nią.
— A pan Lubomir? — spytałam jeszcze.
— O! Lubomir! — zawołało dziewczę — jakże możesz przypuścić, aby nie ocenił pana Władysława. On tak szlachetny! tak pozbawiony wszelkich przesądów!
W istocie, tego samego dnia jeszcze słyszałam, jak Lubomir, w dość liczném towarzystwie, pochlebnie wyrażał się o młodym prawniku, a potém dodał ze zwykłym sobie zapałem w głosie i szlachetnym gestem:
— Tak, moi państwo! pękają już mury średniowiecznych przesądów, które wbrew postępowi, jaki uczyniły inne narody, u nas dzieliły dotąd ludzi na stany i kasty. Dziś praca uszlachetnia! Dziś w oświeconych krajach poczciwy biedak więcéj wart od nieuczciwego bogacza! Równość, panowie, równość wobec prawa i światła, to dewiza wieku naszego! Precz z przesądami! przyjmujmy do naszego koła ludzi
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.