pracujących głową i rękoma! Dziś ten największy arystokrata, kto najszlachetniejszy i najużyteczniéj pracuje, i w każdym razie idea ta znajdzie we mnie filar i podporę!
Te i tym podobne słowa obfitym, kwiecistym zdrojem płynęły z ust Lubomira. Ja rosłam z radości, słuchając ich, Zosia płonęła szkarłatnym rumieńcem szczęścia i ze czcią prawe patrzyła na brata. Reszta obecnych osób z rozmaitém wrażeniem przyjmowała szlachetne jego słowa, ale z ustami Helenki, zdawało się, że zrósł się na wieki półfiglarny, półsmętny, jéj tylko właściwy, uśmieszek ironiczny. Z tym uśmieszkiem patrzyła wciąż na mnie, aż nareszcie, znalazłszy po temu sposobność, wzięła mię pod rękę i szepnęła:
— A co, Waciu? Ideał coraz silniejszą stopą opiera się na swym piedestale?
— Tak jest, w istocie! — odpowiedziałam z rodzajem przekory.
— Szczęśliwego powodzenia! — zaśmiała się z cicha Helenka. — A ideałowi jak najmniéj srogiego życzę upadku.
Czułam się niemal urażoną na Helenę, za jéj niedowierzanie w szlachetność i szczerość Lubomira, a przy tém żarty jéj i przeglądająca przez nie gorycz mroziły mi w piersi kwiat, który w niéj coraz szerzéj rozkwitał i wywoływały brzydką marę niewiary i wątpliwości, z jaką i tak w chwilach samotnych boleśne
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.