Lubomir zerwał się z siedzenia i wstrząsnął głową dla odrzucenia swych długich włosów.
— Ci, co tak czynią — zawołał z oburzeniem w głosie i z gestem szlachetnym — są to bluźniercy! ludzie, którzy świętokradzko depcą najpiękniejsze kwiaty życia! Miłość, to święty wyraz! Miłość może być tylko jedna, wierna, prawdziwa, bezinteresowna, trwająca do grobu, a nawet za grobem jeszcze...
Nie skończył, bo do pokoju wbiegła garderobna moja, Zosia, przynosząc mi list od jednéj z przyjaciółek. Ujrzawszy gościa, o którym nie wiedziała, że był w salonie, zarumieniła się i, zmieszana, stanęła w progu. Żal mi się jéj zrobiło, przemówiłam do niéj słów kilka i rękę po list wyciągnęłam. Dziewczyna przeszła całą długość salonu, aby mi go podać, a gdy odwróciła się, spostrzegłam, że pan Lubomir patrzył na nią bacznie i przeprowadził ją spojrzeniem aż do drzwi, przy czém uważałam, że w zamyślonych jego źrenicach błysnęło parę iskierek. Byłam pewna, że pan Lubomir z niechęcią patrzył na biedną dziewczynę, i że oczy jego zapłonęły gniewem za to, że przerwała nam miłą i wiele znaczącą rozmowę o miłości.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.