— Tegoroczny sezon obfity będzie w zawarte maryaże — mówiła żywo pani Kamilla, swemi błyszczącemi czarnemi oczyma półżyczliwie, półfiluternie, zerkając na Zenię S. i na mnie.
— Będziemy miały zręczność zabawić się na kilku weselach — potwierdziła strojna pani Celina, a spojrzenie jéj pięknych i błękitnych oczu najwyraźniéj przemknęło znowu po twarzy Zeni i mojéj.
W istocie nikomu z towarzystwa naszego tajném nie było, że o Zenię stara się pan Michał, o mnie zaś pan Lubomir, i ani jednéj osobie nie przyszło do głowy, aby którakolwiek z nas odmówić mogła młodzieńcom, z których piérwszy stanowił dobrą partyą pod względem funduszu, drugi zaś pod względem i funduszu, i rodu, i oryginalnéj, a przez to zajmującéj, indywidualności.
— Tobie, Wacławo, zawsze najlepsza się cząstka dostaje w udziale — mówiła mi ze śmiechem jedna z towarzyszek, niezmiernie żywa i prawdomówna panna; — słyszałam, że gdy mieszkałaś na wsi, starał się o ciebie piękny i świetnie nazywający się Agenor W. Odmówiłaś mu, kapryśnico... aż tu oto znowu spada ci konkurent z podobnież piękném imieniem, do tego bogaty, i taki wykształcony, i jakiś niepospolity.