W istocie znać było, że walczyła. Zbladła, spoważniała, humor jéj zmienił się do niepoznania. Pomimo to, jednak pan Michał asystował jéj wiernie i wytrwale, zdawało się nawet, że już nietylko chciał się z nią żenić dla stosunków, ale że naprawdę pokochał dobrą i miłą dziewczynę, a ona nie odpychała go, nie zrażała do siebie niczém, niekiedy tylko, obojętna i zamyślona, po kilka minut nie odpowiadała na pytania, jakie jéj zadawał.
Obok zaniepokojonéj, osmuconéj i walczącéj Zeni, jakby dla kontrastu, widywałam coraz pewniejszą nadziei Zosię. Parę razy, opuszczając z matką dom jéj wujowstwa, spotkałam wchodzącego Władysława N., a przy bliższém przyjrzeniu się więcéj jeszcze podobał mi się, niż wprzódy. Twarz miał piękną, prawdziwie męzką, z rozumném, otwartém czołem i wielkiém, pogodném, myślącém okiem. W całéj postaci jego i wszystkich ruchach wyrażała się szlachetność, pewność siebie, a nawet łatwość układu, mogąca otworzyć mu drzwi najwykwintniejszych salonów. Nie dziwiłam się wcale, że Zosia tak żywo była nim zajętą, ale nie miałam sposobności bliżéj poznać pana Władysława, bo ani razu nie zobaczyłam go na żadnym z licznych wieczorów, wieczorków i obiadów, wydawanych przez wujowstwo Zosi. Gdy zapytałam ją raz o powód tego wykluczenia młodego prawnika z grona zapraszanych gości, odpowiedziała mi z przelotną chmurką na czole:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.