Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

a światło latarni ukazało mi, że patrzyła na mnie z pół-żartobliwym, pół-radosnym wyrazem.

LI.

Następny dzień powoli wlókł się dla mnie od samego rana. Zaledwie obudziłam się, gdy już przyszło mi na pamięć, że o piątéj po obiedzie miałam pojechać do Zosi, aby szczęście jéj z nią podzielić, a przy tém ostatecznie ujrzéć tryumf Lubomira nad przesądami świata, które tak dzielnemi i kwiecistemi gromił zwykle słowami.
Jaki on szlachetny! jaki rozumny! a jaki przytém dobry brat z niego! z góry już śpiewałam w myśli ody pochwalne na cześć pana Lubomira. Nadeszła w końcu godzina piąta. Prosiłam matki aby rozkazała założyć konie do karety, a powiedziawszy jéj, dokąd jadę, na co uśmiechnęła się żartobliwie, ubrałam się prędko i żywo zbiegłam ze wschodów.
Jadąc zaś, myślałam sobie, jak to znajdę Zosię z promieniejącą szczęściem twarzą, jak z wesołym okrzykiem rzuci się mi na szyję, jak mi opowié cuda o szlachetném znalezieniu się swego brata z młodym prawnikiem. A może i narzeczony będzie przy niéj; poznam go bliżéj... szczęśliwa Zosia!
Gdy wydawałam w myśli ostatni ten wykrzyknik, kareta stanęła i lokaj otworzył przede mną portyerę.
Było we zwyczaju między nami, młodemi panna-