Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

szedł z jego pokoju blady, z drżącemi ustami i z takim wyrazem na twarzy, jakiego nawet określić nie potrafię. Był w nim i gniew obrażonego człowieka, i duma szlachetna, i żal, i boleść niezmierna. Znalazłszy mię samę jednę i czekającą na niego w salonie, zbliżył się, pochwycił moje ręce i, patrząc na mnie tak, że w oczach jego odgadłam nieszczęście, rzekł do mnie:
— Biedny aniele! nie chcą mi ciebie oddać! a była-byś ze mną szczęśliwa... tak cię kocham! Wszakże — dodał po chwili milczenia — nie chcę narażać cię na walkę z familią, ze światem, oddalę się... jeślibyś kiedy w życiu potrzebowała przyjaciela, obrońcy, oddanego ci całkiem człowieka, pomyśl o mnie...
Rzekłszy to, przycisnął do ust moję rękę i wybiegł z salonu, bardziéj jeszcze blady, niż kiedy wchodził, i z większym jeszcze wyrazem cierpienia, a zarazem dumy na twarzy.
Sama nie wiedziałam, co się ze mną działo — opowiadała daléj Zosia — nogi pode mną drżały, w głowie czułam zawrót, a serce jakby zamarło i ostygło we mnie z boleści i trwogi. Nie zdołałam jeszcze wyjść z tego stanu, gdy wszedł Lubomir, a zobaczywszy mnie stojącą napół-martwą i opierającą się o poręcz krzesła, aby nie upaść, zatrzymał się w progu i patrzył na mnie. Nie wiem, czy nie myliłam się, bo nie byłam zupełnie przytomną, ale zdaje mi się, że widziałam na twarzy Lubomira pewne zmieszanie,