Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

ściła zasłonę na lampę, któréj blask ją raził. Spełniłam jéj żądanie i usiadłam znowu przy niéj.
Widać, że zwierzenie się, jakie uczyniła przede mną, i poczucie, że był obok niéj ktoś, co rozumiał i podzielał jéj cierpienie, ulżyło jéj sercu, bo spokojniéj już zaczęła mówić:
— Przez cały dzień biłam się ze strasznemi myślami, które nieustannie przychodziły mi do głowy... Wujenka parę razy przychodziła do mnie, ale nie mogłam do niéj ani słowa przemówić, wiész jak jest zimną i imponującą... bałam się jéj od najmniejszego dziecięctwa i teraz czuję przed nią pewną trwogę, pochodzącą snadź z przyzwyczajenia. O! czemuż nie mam matki?...
Biedna Zosia! ileż łzawego smutku było w jéj zmiętéj i bladéj twarzy, gdy wymawiała ostatnie wyrazy!
Wzięłam ją za rękę i zapytałam:
— Jakież to są te myśli straszliwe, z któremi biłaś się przez dzień cały?
Gdy zadawałam Zosi to pytanie, głos mi drżał i serce się ściskało, bo naprzód już odgadywałam, że myśli, o które ją pytałam, były takiemiż wątpliwościami, jakie i mnie napełniały. Zosia popatrzyła na mnie długo, w oczach jéj zjawił się wyraz trwogi, i niezwykłą siłą ściskając mi rękę, nagle spytała:
— Powiedz mi, na którym z nich omyliłam się?