Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy o wczesnéj bardzo godzinie przywołałam mą garderobianę, aby pomogła mi rozebrać się, przykrego na jéj widok doświadczyłam uczucia. Przyszło mi na pamięć wczorajsze ostrzeżenie Bini, i okropnym węzłem połączyło się w méj wyobraźni z dzisiejszym Lubomira postępkiem.
— Nie! to być nie może! — zawołałam głośno, zapominając się całkiem i gniewną ręką odrzucając od siebie tylko co zdjętą bransoletę.
— Przekonasz się, że tak jest! — ozwał się za mną głos łagodny i smutny. Obejrzałam się i zobaczyłam Binię, która, odprawiwszy garderobianę, stanęła za mną i twarz moję w lustrze widziała. Poczciwa piastunka odgadła snadź moje myśli i znaczenie wyrazów, jakie wymówiłam, niecierpliwym gestem odrzucając od siebie niewinną bransoletę. A ja tak byłam zatopiona we własnych myślach, że nie spostrzegłam ani jéj wejścia, ani oddalenia się Zosi. W milczeniu pomogła mi Binia zdjąć ubranie, a gdy się już położyłam do snu, uczyniła nade mną, według swego od wielu lat powziętego zwyczaju, znak krzyża, i całując mię na dobranoc w czoło, wyrzekła:
— Nie męcz się i nie martw nazbyt, moje dziecko! każde młode i poczciwe serce musi przejść w życiu tę drogę złudzeń i rozczarowań, jaką ty przebywasz teraz! Pogoń za dobrem omyla często tak, jak i pogoń za szczęściem.
Nie dowodzi to jednak, aby jedno i drugie istniéć